I nigdy nie wróci...


Karolina Bukowska 2007-01-07


''Wróciłem do domu koło 3 nad ranem. Znów byłem naćpany... Ile to razy powtarzałem sobie, że ani razu więcej, że już nigdy nie tknę tego cholerstwa, które i tak zniszczyło mi już za wiele... Ale pocieszam się myślą, że i tak długo wytrzymałem, bo aż dwa miesiące...

Otworzyłem drzwi do domu, w przedpokoju ujrzałem swojego ojca.
Zapytał się ‘znów’? Przecież było już dobrze. ‘Hubert, powiedz, że tego nie zrobiłeś, proszę cię!’ Spojrzałem tylko na niego pogardliwym wzrokiem, nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo go ranię, bo przecież po fecie człowiek nie myśli zbyt racjonalnie, ogarnia go euforia. Wyjąłem dilerkę z resztką mety na dnie, gdy to zobaczył podniósł rękę ale wiedziałem, że i tak nie da mi rady, wiadomo, byłem tak nabuzowany, że i dziesięciu takich jak on bym pobił.

O dziwo zrezygnował z ‘walki’, odwrócił się i poszedł do drugiego pokoju, zamknął za sobą drzwi... Chwilę potem przechodząc obok pokoju słyszałem łkanie... jak płacz małego dziecka i prośby do Boga, żeby dał mi rozum i jemu siłę ...

To co opisałem wydarzyło się niespełna dwa tygodnie temu.
Teraz, jak każdego kto próbuje uwolnić się ze szponów czy to „Białej Damy” czy „mamuśki Hery” ogarnia mnie depresja, żałuję tego co zrobiłem i nie mogę sobie darować czemu znów po to gówno sięgnąłem. Wiem, że mogło być gorzej ... mogłem przecież sięgnąć po to co najgorsze, z czego ledwo co uszedłem z życiem ... po heroinę...
Pamiętam jak jeszcze rok temu w wakacje rany na moim prawym ramieniu już się nie chciały goić. Przy wzroście 175 cm ważyłem zaledwie 48 kg.
Chwilami, gdy byłem trzeźwy myślałem, że to już koniec i że nie wyciągnę się z tego... W obecnej chwili wydaje mi się nawet śmieszne, że wtedy pogodziłem się z nadchodzącą śmiercią.
Jednak dzięki pewnej osobie, przyjacielowi który sam ćpał, ale z „umiarem” wyszedłem z tego. Zabrał mnie samochodem do siebie na działkę, która była na jakimś wygwizdowie, z dala od miasta.
Wtedy nawet nie wiedziałem co ma zamiar zrobić. Ale teraz wiem iż mimo, że cztery dni spędzone na tamtej działce były czasem mojego największego cierpienia, to jednocześnie owo cierpienie było moim wybawieniem. Jeśli nie domyślacie się o co chodzi to wam powiem. Przyjaciel stwierdził, że najlepszym sposobem na przezwyciężenie nałogu jest przetrwanie głodu narkotykowego, cholerstwa, którego nie życzę najgorszemu wrogowi...
Błagałem go o choćby odrobinę, prosiłem i mówiłem, że muszę wziąć bo umrę... Tak czułem, jakbym umierał... Cały organizm domagał się hery... Prosiłem Boga, żeby zaprzestał moim cierpieniom... Nie wiedziałem zupełnie co się ze mną dzieje... Te dziwne obrazy i myśli przechodzące mi przez głowę...

Jak już wspomniałem po jakiś czterech dniach poczułem się odrobinę lepiej, byłem w stanie rozmawiać, logicznie składać zdania . I od tamtego czasu rozpoczął się proces mojej rekonwalescencji... Lecz jest to znów historia długa... nie będę jej szczegółowo opisywał...

Co do stosunków ze starymi, hm... no powiem , że jest gorzej niż źle. Rodzice próbowali już wszystkiego, przez policję do jakiś głupich „aresztów domowych”. Nic nie pomagało i nie pomaga. Mimo, że hery nie tknąłem od zeszłych wakacji, to nie oznacza, że nie biorę czego innego. Zioło jest na porządku dziennym, speedzik niucham, gdy potrzebuję kopa, tzn. jak jakąś większą akcję szykujemy z kumplami. Gdy nie mam co ćpać to kupuję w aptece najmocniejsze tabletki przeciw bólowe i popijam dużymi ilościami wódki lub spirytu.

Parę dni temu moja matka trafiła do szpitala, leży na neurologii w stanie ciężkim. Myślę sobie, że to chyba przeze mnie, że to moja wina. „Pewnie nerwy ją zjadły” i nie wytrzymała. Jeśli coś jej się stanie [już się stało] to sobie tego nie daruję. Targają mną wyrzuty, ale gdy jestem z chłopakami z osiedla to zapominam o wszystkim, nie myślę o sytuacji w domu... i znów biorę.

W ostatnim czasie bujam się co chwilę z ekipą ludzi, dla których narkotyki to kosmos. Spotkania z nimi (wypady na pobliski staw, itd.) traktuję jako oderwanie [i znowu] się od świata ćpunów, nienormalnych ludzi, którzy jak nie są na haju to nie potrafią się bawić. A z tymi ludźmi można porozmawiać, pośmiać się nie poruszając tematów typu: „ty człowieku mówię ci , jak się zaćpałem ostatnio, myślałem że wykorkuję!!” czy: „stary, jaka akcja była, idę sobie sam koło 12 w nocy, a z naprzeciwka banda łysych ziomków, myślę sobie co mi tam i zaczynam się z nimi bić...” . Wśród owej paczki mam przyjaciół którzy wspomogą mnie w trudnej sytuacji i wiedzą , że na mnie mogą również liczyć.
Jednak to nie zmienia faktu, że moje życie legnie powoli w gruzach. Sprawy zaszły już za daleko, nie mogę się już wycofać, bo zniszczą mnie i co gorsza moją rodzinę i przyjaciół. Wpakowałem się w wielkie bagno bez możliwości wyjścia K .

Najbardziej mi szkoda moich starszych. Niby jestem z nimi pokłócony, niby się nienawidzimy, ale wiem, że oni cierpią, bo nie chcą, żeby ich dziecko stoczyło się na dno, z którego już nie wiadomo czy się podniesie.
Chciałbym, aby tamten czas wrócił, jednak uciekł... odszedł bezpowrotnie i pozostał tylko w mojej pamięci.
Nie widzę dla siebie przyszłości, nie wiem co przyniosą te wakacje, boje się. Nie mam prawie nikogo kto byłby przy mnie, przecież kto chciałby się zadawać z ćpunem takim jak ja... Brak mi jakiejkolwiek motywacji do skończenia z tym wszystkim, jestem sam sobie i sam muszę rozwiązywać niełatwe problemy.
Zastanawiam się jeszcze, dlaczego pozwoliłem, żeby sprawy zaszły tak daleko? Ale cóż ... nie cofnę czasu, choćbym nie wiem jak chciał.

Teraz nie pozostaje mi nic jak tylko czekać co czas przyniesie, starać się wybrnąć z tego bagna, które jak na razie wydaje mi się bez wyjścia... i liczyć na to, że moi prawdziwi przyjaciele nie opuszczą mnie tylko pomogą... Już niektórym jestem bardzo wdzięczny... A gdy stanę na równe nogi to odwdzięczę im się po stokroć... ''

Hubert nie brał przez 5 dni, był z siebie bardzo dumny....jednak teraz już nie ma go wśród nas... odszedł i już nie wróci...;(

To wypowiedź pewnego 16letniego chłopaka - wypowiadał się, ponieważ chciał wszystkim powiedzieć, że nie warto wpaść w takie bagno...