Lekcja wf-u


Arleta Siłakowska 2008-06-09


Wtorek rano. Godzina siódma jestem w szkole, jak co dzień, nie licząc piątku. Zaczynamy lekcją wychowania fizycznego. W szatni wita mnie dziewczyna o imieniu Kamila: "Cześć kochanie".

Posyła mi szczery, sympatyczny uśmiech.
Wszystko mnie cieszy, sama nie wiem czemu. Wszystkie inne dziewczyny siedzące w szatni uśmiechają się i rozmawiają głośno. Panuje świetna, miła atmosfera. Aż dziwne, że tak rano żadna z nas nie jest zaspana.
"Dziewczyny, ćwiczycie? Mi to się nie chce". Ania zawsze o to pyta. Magda wiecznie zdenerwowana tym, ze istnieje w ogóle coś takiego jak lekcja w-fu szuka gorączkowo usprawiedliwienia w zeszycie. Uwielbiam patrzeć na błysk szczęścia w jej oku jak już je znajdzie. Z daleka słychać już głos pani Bożenki.
"Szybko, bo jeszcze się nie przebrałyśmy!"- krzyczy Kaśka do koleżanek z drugiej klasy. Nerwowo szukamy koszulek, wciągamy je szybko na siebie i wychodzimy na boisko. Lekcja w-fu minęła dość szybko. Grałyśmy w piłkę, było wesoło, jak zawsze. Przerwa. Chyba każdy uwielbia przerwy w naszej szkole. Połowa uczniów siedzi na boisku, ale na korytarzach też zawsze coś się dzieje. Pierwszaki gorączkowo przepisują na parapetach prace domowe, patrząc w strachu czy nie idzie żaden nauczyciel. Pod klasami siedzą drugoklasistki, które mierzą wzrokiem każdego, kto koło nich przejdzie, szukając nowego tematu do rozmowy. "Widziałaś jakie ona ma kolczyki?". I dalej rozmowa już się kręci. Na boisku nieliczni siedzą z zeszytem w ręku, bo mają poprawę. W sumie większość już się poprawiła i mają wszystko z głowy, mogą już powoli cieszyć się wakacjami. Szczęściarze. Mimo stresów przed końcem roku każdy jest szczęśliwy i czuje już lato. W szkole panuje sympatyczna, beztroska atmosfera. Dzwonek na lekcje. Fizyka...o nie!