Śmierć na torze saneczkarskim...


Arleta Dobrowolska 2010-02-21


Razem z bratem oglądaliśmy biegi narciarskie w Vancouver, zajadaliśmy się frytkami czekając na start Polki, Justyny Kowalczyk. Marcin przerwał swoją paplaninę na temat fińskich zawodniczek i powiedział do mnie...

- Arleta, a wiesz, że saneczkarz z Gruzji na treningu jechał 140km/h? Wywrócił się i stracił przytomność(…) Potem powiedzieli w wiadomościach, że nie żyje…

Zatkało mnie. Nie widziałam tego, nawet o tym nie słyszałam, niektórzy mogliby pomyśleć, że mój brat zmyśla, ale ja w tych sprawach wieżę mu bezgraniczne…

Gruzin nazywa się Nodar Kumaritaszwili. Przez ten „incydent” skrócono tor, a rodak Gruzina bał się wystartować i sie wycofał.

Sportowcy i kibice postawili 21-letniemu mężczyźnie ołtarzyk… Nie potrafię sobie wyobrazić co wtedy czuli ludzie, jego rodzina, fani. Umrzeć na torze… Chyba najgorsze co może się zdarzyć…

Sport jest niebezpieczny, czy to na lądzie, czy na wodzie, czy w powietrzu, zawsze ktoś kiedyś umiera…

Choć byśmy nie wiem jak chcieli uchronić zawodników przed katastrofą nie uda nam się. Można poprawić bezpieczeństwo, ale zawsze cos sie może zdarzyć. Nic na to nie poradzimy.