Więc nie wiń mnie za to.
„Więc nie win mnie za to” jest książka autorstwa Marty Fox. Wydana została w 2000 r. Narracja pierwszoosobowa, co mnie zadowoliło nawet.
Cała książka jest jednym wielkim wyznaniem Basi, która skończyła liceum. Praktycznie każdy jej problem związany jest z jej chłopakiem. Wyjeżdżają do Niemiec, przed wyjazdem rozmawiają ze sobą, co jest miłym zaskoczeniem dla dziewczyny, za granicę zabierają swoje rozterki. Są tutaj dziwne dialogi i sytuacje. Każda kłótnia kończy się tym samym, ciekawi sobie doczytają. Żadne słowo nie podobało mi się w fragmencie, gdy byli na dyskotece. Ktoś Baśkę poprosił do tańca, więc poszła. Jej chłopak strzelił focha i zniknął w sali obok, gdzie grali techno, albo podobny rodzaj muzyki. I tańczył całkiem inaczej niż ze swoją dziewczyną. Sens może miały zdania, ale nie podeszły mi wcale. Strasznie sztywno było. Cała sytuacja klaruje się dopiero po powrocie do domu. Zakochani rozmawiają szczerze i dochodzą do wniosku, a raczej Basia dochodzi, że lepiej będzie od siebie odpocząć, może i miała racje. Jarek się na to zgadza (jej chłopak). Trafiają na studia i po trzech miesiącach Jarek dzwoni do Basi, stwierdza, że nigdy nie wiedział co tak naprawdę znaczy „tęsknić”. Książka nie podeszła mi z kilku powodów. Po pierwsze dialogi były jakby nie ludzkie. Jakby zwierzęta je prowadziły ucząc się dopiero mowy ludzkiej. Po drugie pisarka przedstawiła Basię jako niewolnicę miłości, a tak nie powinno być. To był kaprys osoby piszącej, ale inaczej mogłaby to przedstawić. Po trzecie akcja praktycznie była ta sama. Żadnego dreszczyku emocji. Nic, kompletnie. Ciągle kłótnie, wielka miłość, niewolnictwo. Niczym w „Modzie na sukces” te same osoby, te same problemy, te same odzywki. Ciągle to samo.
|