Droga do szczęścia
Był dopiero wczesny ranek, a mrok otulał las tak, jak to zazwyczaj jest nocą. Ona stała bezczynnie przy drzewach, nie wiedząc jak się zachować. Każdą swoją myśl dokładnie analizowała, jakby od tego zależało całe jej dalsze życie. Tak naprawdę jedno, czego najbardziej pragnęła, to szczęście. Te zwykłe,a jednak jedyne w swoim rodzaju szczęście. Wiedziała, że jeśli zdoła przejść na drugą stronę, zacznie wszystko od nowa. Tak bardzo tego chciała. Nie mogła znieść pustki, jaka przepełniała jej duszę. Postanowiła zrobić pierwszy krok. Niepewnym ruchem podniosła prawą nogę, ruszyła do przodu. Mimo ogromnych chęci i świadomości, że po drugiej stronie czeka na nią szczęście to nadal nieśmiało wykonywała kolejne ruchy. Szła przed siebie, słysząc szeleszczące liście i gałęzie łamiące się pod jej ciężarem. Co chwilę otrzepywała się z pajęczyny, bądź odgarniała krzaki rękoma, by lepiej wszystko widzieć. Zatrzymała się i obejrzała za siebie, jakby czuła, że ktoś ją obserwuje. Jednak nikogo tam nie było. Tylko ona, drzewa i cisza. Czasem tylko słychać było rozmowy ptaków, które jako jedyne dawały temu miejscu urok. Stała pośrodku lasu, jakby zmęczyła się po długiej i wyczerpującej podróży i chciała wreszcie odpocząć. Nie na długo. Ruszyła ponownie przed siebie, jakby z większym zapałem. Nie patrzyła na przeszkody. Dumnie i dzielnie kroczyła w stronę północy. Bez mapy, kompasu, bez czegokolwiek, co pomogłoby jej znaleźć odpowiedni kierunek i drogę. Kierowała się intuicją. Coś w głębi duszy, czego sama nie umiała określić podpowiadało jej, w którą stronę ma iść. Dwa drzewa splotły swoje gałęzie tworząc jedną, którą próbowała rozdzielić. W miejscu, gdzie teraz stała było ciemniej niż wcześniej. Męczyła się, by rozdzielić boczne pędy drzewa. Udało się. Powoli, niepewnym znów ruchem odchyliła obydwie gałęzie. Pojawiło się światło. Promienie słoneczne oślepiły jej wzrok. Zasłoniła oczy rękoma, chcąc schować się przed jasnym błyskiem. Po chwili jakby się ocknęła i zdała sobie sprawę z tego, że nie może zachowywać się, jak wampir uciekający przed światłem. Przetarła oczy, jak zmęczony niemowlak, który przez cały czas śpi. Powoli podniosła powieki. Jej źrenice gwałtownie się rozszerzyły. Przed nią stał chłopak. Ten, z którym zawsze chciała się spotkać. Którego zawsze chciała zobaczyć. Przez cały czas było to niemożliwe. Do dziś, kiedy zrozumiała, co jest definicją jej szczęścia. Osoba stojąca teraz naprzeciwko niej uśmiechała się szczerze. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, po czym rzuciła się na szyję chłopakowi. Wreszcie mogła mówić, że złapała szczęście i trzyma je na tyle mocno, by nie pozwolić mu uciec.
|